Carrot
Właściciel
Dołączył: 05 Lut 2010
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 21:49, 06 Lut 2010 Temat postu: Trening ujeżdżeniowy N by Yarisa |
|
|
Trening ujeżdżenia N dla Carrot
Przyszłam do stajni Carrot, nieco przestraszona, tym, co potrafi wyrabiać ogier, którego miałam dzisiaj potrenować. Ogólnie, gdy wystawił swój łaciaty łeb przez drzwi boksu nie wyglądał na groźnego, więc powoli zaczęłam się odprężać. Podeszłam do niego i wyciągnęłam rękę w stronę jego głowy. Konik ostrożnie zaczął ją obwąchiwać, a po kilku minutach dał mi się pogłaskać po głowie. Kiedy już poznałam Carusa poszłam do siodlarni po sprzęt, który stanowiło ogłowie, siodło ujeżdżeniowe oraz szczotki w skrzynce. Wszystko to umieściłam na korytarzu, w miejscu, gdzie wypatrzyłam pierścień do przywiązania konia. Ze skrzynki wyjęłam uwiąz i wyruszyłam, aby wyprowadzić ogiera. Okazało się, że gdy tylko otworzyłam drzwi boksu Caruso odwrócił się zadem i niezadowolony skulił uszy. Spróbowałam go skusić przygotowaną marchewką, którą złamałam dla większego efektu. Ogierek, który miał chrapkę na coś dobrego bez zastanowienia odwrócił łeb, a gdy doleciał do niego aromat smakołyku szybko zrobił zwrot i rzucił się na moją rękę. Przypięłam uwiąz do jego kantaru i wyszliśmy razem – on jeszcze chrupiąc marchew. Przywiązałam uwiąz do pierścienia i zaczęłam czyścić. Konik stał spokojnie, nie miałam większych problemów z czyszczeniem go, potem trochę problemów było z kopytami, których najpierw nie chciał mi dać, a potem jeszcze wyrywał. Uwieńczeniem jego złośliwości był brak chęci wzięcia wędzidła i zapinania pasków – policzkowego i podgardla. Jeszcze tylko siodło i męczarnia z popręgiem, gdyż Caruso miał ochotę napiąć się tak, aby nie mogła zapiąć paska na ostatnie dziurki. W końcu udało się i wyszłam na halę.
Wsiadłam na ogierka, nie bez trudu podpinając popręg. Rozpoczęłam od rozgrzewki w stępie, zbierając konika od razu. Caruso poddał się bez problemu mojej manipulacji w pysku, lecz kulił uszy niezadowolony z treningu. Zmieniając tempo co jakiś czas zrobiliśmy kilka wolt, półwolt, ósemek, serpentyn, a gdy spróbowałam się cofnąć, ogier musiał coś wykombinować. I tym czymś było stanięcie dęba, ale jakoś udało mi się utrzymać, a gdy tylko wylądował czterema nogami na ziemi skarciłam go silną łydką. Ten ruszył raptownie do przodu brykając, a gdy go ściągnęłam stanął w miejscu. Powtórzyłam sygnał do cofnięcia i tym razem konik się podebrał pod siebie i przeszedł idealne cztery kroki w tył. Poklepałam go, a gdy poczuł pochwałę postawił uszy, lecz kiedy skończyłam znowu je po sobie położył. Powoli ruszyłam stępem skróconym, potem go wypośrodkowałam, a na koniec wyciągnęłam. Kolejne zmiany tempa następowały po na długich ścianach. Czynności powtarzałam od najwolniejszego do najszybszego tempa. Ogólnie zrobiliśmy tak pięć kółek w jedną stronę i tyle samo w drugą. Po ukończeniu tego ćwiczenia na zakręcie zakłusowałam. Jak się mogłam spodziewać Caruso bryknął kilka razy, ale nie wyciągnął szyi i nie ściągnął mi ręki; gdy się uspokoił, a trochę to trwało, jak na brykanie, utrzymałam ruch do przodu i dalej poszliśmy kłusem pośrednim na rozgrzewkę. Po wcześniejszym incydencie ogierek bez problemu reagował na sygnały do skręcania, zatrzymania, cofnięcia i ruszenia bez zatrzymania. Również zmiany tempa nie były dla niego problemem i nie sprawiał przy tym kłopotów. Po przejściu do stępa poklepałam go porządnie po szyi, a ten zadowolony grzecznie przed siebie szedł, już bardziej raźny z uszami wskazującymi na skupienie. Cieszyło mnie to, choć spodziewałam się jeszcze kilku numerów. Po chwili odpoczynku znowu zakłusowałam – tym razem bez problemu. Konik szedł ładnie, tym razem nie anglezowanym, a ćwiczebnym. Co jakiś czas zmieniałam kierunek, robiłam woltę, półwoltę, ósemkę czy serpentynę. Bez zmiany występowały zmiany tempa. W pewnym momencie zagalopowałam na wolcie i co się okazało? Ogierek w ogóle nie bryknął, nie zrobił nic złego. Aktualnie galop był na nogę prawą, a gdy zjechałam z wolty dałam mocny sygnał do zmiany nogi. Kontrgalopem skróconym zrobiłam serpentynę, a po nie znowu zmieniłam nogę i na prostej wyciągnęłam chód. Caruso miał kilka razy ochotę na poważne bryknięcie, ale pod wpływem aktywnej łydki skupiał się na energiczności prezentowanego chodu. I zgalopu przechodziłam do stój, a po tym zmieniałam nogę. Wykonałam to kilka razy, a potem przeszłam do kłusa pośredniego. Na długiej ścianie spokojnie dałam sygnał do chodu bocznego, dokładniej krzyżowania nóg. Caruso chyb już kiedyś robił to ćwiczenie, gdyż ładnie się wygiął i przeszedł na drugą ścianę. Powtórzyłam to samo wykonując swego rodzaju ósemkę. Poklepałam konia i zagalopowałam na zakręcie. Ogierek bryknął sobie lekko, ale to raczej z radości biegania. Na kolejnej długiej ścianie wykonałam ciąg w lewo. Trochę mu się nogi poplątały, ale było dość dobrze. Powtórzyłam zadanie w drugą stronę. Lepiej, lecz nie bardzo dobrze. Jeszcze raz i tym razem bardzo dobrze, a na zakończenie dla utrwalenia jeszcze raz. Poklepałam i przeszłam do kłusa. W tym chodzie wykonałam jeszcze dwa razy ciąg oraz krzyżowanie nóg, które wyszły ogierkowi bardzo dobrze, zwłaszcza że niewiele to ćwiczył. Poklepałam i do stępa. Dałam mu wolną rękę i w tym momencie koń wyciągnął sobie szyję do samej ziemi. Po raz kolejny pochwaliłam go poklepaniem, a gdy trochę odpoczął zeszłam z siodła i założyłam na niego derkę. Pooprowadzałam konika po hali, aby odpoczął od ciężaru oraz obsechł jeszcze. Zapomniałam dodać, że poluźniłam mu popręg o dwie dziurki. Gdy był już prawie suchy poszliśmy do stajni.
W jego boksie zdjęłam mu siodło bez całkowitego zdejmowania derki, a po tym ogłowie zastąpiłam kantarem. Uwiązałam go jeszcze na chwilę, aby wyczyścić kopyta. Nie znajdował się tam żaden kamień; zapocone jeszcze miejsca, gdzie znajdowało się siodło, przygładziłam igłową szczotką. Bez zmartwień zostawiłam konika, aby skubał sobie sianko, a sama zaniosłam cały sprzęt, z którego korzystałam podczas jazdy. Pożegnałam Carusa cukierkiem, aby dobrze mnie zapamiętał.
Post został pochwalony 0 razy
|
|