Nojec
Dołączył: 22 Wrz 2011
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 22:08, 22 Wrz 2011 Temat postu: 22.09.11 Ujeżdżenie L z terenem |
|
|
Wpadłam do Ahory, powozić trochę dupsko na Talizmanie. Było południe, koń od rana na pastwisku, więc musiałam się po niego kopsnąć. Na sam koniec ogromnego pastwiska. Wałach szedł mało chętnie za mną, ale w końcu dowlokliśmy się do stajni. Tam go zaprowadziłam do boksu, żeby się napił jeszcze czy przegryzł sianko, a sama poleciałam do siodlarni. Jak zwykle obładowałam wszystkie części ciała (ktoś chyba już wymyślił jakieś wózki do wożenia sprzętu, hę?) i pozanosiłam pod boks I. Oczywiście, musiałam z tym wszystkim przejść całą stajnię, wdepnąć w kupę i o mało co nie rozpłaszczyć kota. Mam nadzieję, że nie był czarny. Nie to, że jakaś przesądna jestem, ale w sumie w domu nie ma mięsa..
Wyprowadziłam Talka przed boks, przywiązałam. Był nieeźle ubrudzony, przede wszystkim od piasku. No to co, wzięłam miotłę taką dużą i trochę piasku poszło już za jednym pociągnięciem. Arha z boksu obok czmychnęła w głąb boksu, a wałach spojrzał na mnie z miną "czyś Ty zupełnie zgłupiała?". Ekhem, no, trzeba sobie radzić. Gdy usunęłam większość piasku, wyczesałam najpierw grzywę dokładnie, rozczesałam, a potem związałam gumkami. Potem iglak i pozbyłam się resztek brudu, piasku, ziemi i co tam jeszcze było. Trochę się napociłam przy tym, a młody jeszcze trochę się wiercił. Gdy w końcu wyczyściłam największy brud, wzięłam gumiaka i szczotkę i szybko dokładnie wyczyściłam szyję, korpus, zad i nogi. Na koniec zostawiłam głowę - wytarłam dokładnie szczotką, przetarłam jeszcze szmatką całą głowę i ok. Rozczesałam ogon, chwilę i już. Potem zdjęłam gumki z grzywy, wyczesałam ją jeszcze dokładniej, popsikałam przy tym sprayem (Tal prawie wyskoczył z kantara), a potem wzięłam się za kopyta. Napierał na mnie, a gdy na chama brałam mu nogę, nie chciał jej zgiąć, lecz po lekkiej wojnie i czterech kamykach wyciągniętych, uznałam że koń jest czysty. Na wszelki wypadek sprawdziłam wszystko ręką, pochowałam i odłożyłam szczotki i umyłam ręce.
Założyłam gniadoszowi cztery ochraniacze, potem siodło ujeżdżeniowe, zapięłam popręg, ogłowie, pozapinać paski. Założyłam rękawiczki, posprawdzałam wszystko, założyłam ostrogi i wyprowadziłam konia na zewnątrz. Stał spokojnie, gdy wsiadałam. Podciągnęłam popręg i w drogę.
Na terenie stajni wyregulowałam strzemiona, usadowiłam się i chwyciłam trochę krócej wodze. Ruszyłam w stronę lasu. Stępowaliśmy dobre 20 minut, podczas których koń był bardzo spokojny. Zebrałam wodze i zaczęłam kłus. Wałach szedł bardzo energicznie, bardzo, bardzo energicznie. Musiałam szybko anglezować, ale pozwalałam mu na takie tempo. Nagle - stój. Wiewiórka, głośne parskanie i oczywiście łuk taki, że zarąbałam kolanem w drzewo. Przywołałam go trochę do porządku ostrogami i ruszyliśmy dalej. Zagłębiłam się trochę w ścieżki, by też skręcać, na prostej drodze koń już zupełnie strasznie przyspieszał. Jedziemy sobie spokojnie, nagle jebut - odskoczył w bok tak, że znowu przyrąbałam nogą w drzewo. Great, great... Jedziemy dalej. Kłusowaliśmy z 20 minut i do stępa. Szybki stęp, widać, że koń ma duże pokłady energii. No dobrze, przejechaliśmy przez drogę (tak koniku, zatrzymaj się na środku, bo coś zobaczyłeś po drugiej stronie) i znowu zaczęliśmy kłusować. Skręciliśmy w prawo, gdzie były takie gałęzie a'la cavaletti. Trochę się potknął o nie, bo po co patrzeć pod nogi. Wyjazd na prostą i zagalopowanie. Łoch, jakie przyspieszenie. Złapałam mocniejszy kontakt i go spowolniłam. Droga była tak długa, że galopowaliśmy jakieś 7 minut bez przerwy. Potem skręciłam na super ścieżkę - górki. Pod górkę, wgalopowujemy. Oj, nie takie łatwe. Potem mocne spowolnienie, do stępa i z górki. Galop, pod górkę. Do stępa, z górki. I tak parę powtórzeń, na tej drodze było naprawdę dużo tych górek, oczywiście nie miałam zamiaru jechać przez wszystkie, bo to dla koni w ciągłym, wymagającym treningu o bardzo silnie rozbudowanych zadach. Po pewnym zjeździe, skręciłam w lewo i kłusowałam. Kłusem wróciliśmy do drogi, step, przekroczyliśmy ją. Koń już nie był tak napalony. Znów zakłusowanie, luźniejsza wodza i tak spory czas. Do stępa, 25 minut i jesteśmy w Ahorze.
Wjechałam na czworobok, wydłużyłam trochę strzemiona, postepowałam chwilę, zebrałam wodze i zaczęłam kłus. Pomagałam sobie trochę ostrogami, by szedł z impulsem. Zaczęłam wyginać Talizmana na kołach, serpentynach, zmianach kierunku. Dochodziły do tego przekątne, dodania i skrócenia. Pracowałam, by mocno podstawił mięśnie zadu, co było trudne, gdyż musiały go boleć. Pojeździłam jednak jeszcze dużo ćwiczeń w kłusie, aż wałach był naprawdę miękki na pysku. Było czuć delikatny kontakt, żadnego zapierania, chowania się czy wiszenia. Delikatnie mogłam wykonywać wolty, także 10-metrowe, łuki, serpentyny. Przy dodaniach tracił płynność, ale to jest do dopracowania. Przeszłam do stępa, pochwaliłam go i poluźniłam popręg. Na łące Ahory występowałam go jeszcze, potem wróciłam pod stajnię, rozebrałam i wrzuciłam na jeszcze trochę do karuzeli. W tym czasie zaniosłam cały sprzęt, umyłam wędzidło, wyczyściłam kantar i poprosiłam obsługę, by jeszcze dzisiaj 2x po 10 minut dali Talizmana do karuzeli.
Zabrałam go stamtąd, zmyłam nogi, mokrą szmatką zwilżyłam głowę i zaprowadziłam do boksu, gdzie mógł się napić.
Trener : Nojec
Czas : 2 godziny
Post został pochwalony 0 razy
|
|