Gniadoszka
Właściciel
Dołączył: 05 Lut 2010
Posty: 148
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 17:40, 03 Wrz 2011 Temat postu: 03.09.2011r. - męczące skoki kl.P |
|
|
Przyszłam dziś do stajni i skierowałam się wprost do boksu Arhy. Młoda daaaawno nie ruszana, siedzi więc w boksie i się nudzi czyt. Rozwala go na wszystkie możliwe sposoby. Widząc mnie z uwiązem skuliła uszy i kłapnęła szczęką. Wróciłam się po drugi uwiąz i dopiero wlazłam do boksu. Kara nie miała najmniejszej ochoty na trening. Cofnęła się i stanęła dęba, wysokiego na tyle, na ile pozwalał jej sufit stajni. Nie widziałam jej w cholerę czasu więc dzisiaj miałam zamiar poćwiczyć trochę skoki. Zapięłam jeden uwiąz klaczy i wyprowadziłam ją na zewnątrz. Tam upięłam już na dwa uwiązy i poszłam po szczotki. Mała rzucała się wokoło, ganaszując łeb gdy ruszała w przód i niszcząc kantar gdy próbowała dęba. Westchnęłam tylko i dalej podążałam w kierunku siodlarni. Przyniosłam sobie skrzyneczkę i podeszłam do karej. Pociągnęłam za uwiąz i sprowadziłam ją na ziemię. Słoneczko ładnie świeciło – idealna pora na skoki na powietrzu ^^. Zajęłam „powietrzny parkur” na 14, więc miałam jeszcze jakieś dwie godziny. To może być trochę przykrótko z tą wariatką, ale miałam nadzieję że się wyrobię. Nie marnując więc czasu chwyciłam włosiankę i zaczęłam usuwać kurz z karuski. Poszło dużo szybciej niż się spodziewałam. Pewnie dlatego że młoda zajęła się obgryzaniem belki. Z rozczesywaniem grzywy i ogona już trochę gorzej. Chciałam jej coś zapleść, ale ponieważ straciła całe zainteresowanie gryzieniem byłoby to co najmniej samobójstwo. Przetarłam jeszcze ją całą miękką szczotką szczególnie zwracając uwagę na grzbiet i miejsce popręgu. Potem oczyściłam jej nogi i złapałam kopystkę. Z kopytami było opornie, gdyż mała nie była jakoś specjalnie chętna do współpracy. Ale po (bardzo)wielu próbach podniosłam nogi karej i wyczyściłam bardzo dokładnie kopyta. Potem wyszczotkowałam je twardą szczotką włącznie z koronkami. Arha wręcz błyszczała. Zostało mi jeszcze tylko oczyszczenie łebka. Oczywiście były bójki bo młoda szarpała łbem, ale jakoś przebrnęłyśmy. Z wargami było najgorzej. W końcu jednak mogłam iść po osprzęt. Ogłowie z nachrapnikiem kombinowanym, oliwka, ochraniacze skórzane, zielony czaprak, siodło skok. Zaniosłam to wszystko na stanowisko. Siodłanie zaczęłam od ogłowia. Odpięłam kantar i szybkim ruchem założyłam jej ogłowie. Jak zwykle wędzidło jest be i nieładne, ale młoda w końcu je wzięła. Wodze zawiązałam wokół słupka i wzięłam się z siodło. Wrzuciłam młodej na grzbiet zielony czaprak a na to siodło skokowe. Zapięłam popręg dość ciasno i zapięłam ochraniacze. Arhę wprowadziłam pod daszek żeby nie wystawiać jej na słonko, a sama poszłam pooglądać przejazdy, które przygotowała mi Carrot. W końcu wybrałam dość wysoki przejazd, na początek mamy kilka niskich. Carrotek dała nam nawet górne 110cm. No nie wiem. Najwyżej będzie zrzuta, to tylko ambitne próby ^^. Podrzuciłam przejazd chłopakom stajennym a sama poszłam po Arhuta. Wsiadłam jednym ruchem i skierowałam małą na maneż. Tam miałam zamiar ją rozgrzać porządnie podczas ustawiania parkuru.
Zaczęłam od 15 minut stępa na luźnej wodzy. Arha nie rwała na razie, być może to dobry znak. Pozwalałam jej spokojnie stępować i rozluźnić się. Kara wyciągnęła łeb w przód i w spokoju szła do przodu. Nagle poczułam jak Arha napina wszystkie mięśnie, a po chwili gwałtownie podniosła łeb nasłuchując. Jak się okazało to Carrota tłukła się z wiadrami pod stajnią. Uspokoiłam karą przemawiając do niej spokojnie i głaszcząc po szyi. Po chwili znów wróciłyśmy do stępa. Młoda zamaszyście wymachiwała ogonem odpędzając muchy. Kilka razy zatrzymała się aby podrapać w nogę, ale po chwili wracała do stępowania. Po chwili wjechałam na koło, chcąc zacząć urozmaicać trening. Po wykonaniu dużego koła, zmieniłam kierunek. Arha cały czas szła na luźnej wodzy i, o dziwo!, była zainteresowana. Może taki długi czas w samotności dodał jej nowej energii? Zobaczymy. Zrobiłyśmy sporą woltę, potem zmiana kierunku. Arha szła żywym stępem, nie wyrywała i fajnie się z nią dzisiaj pracowało. Wjazd na spore koło i znów zmiana kierunku. Gdy już zakończyłyśmy tę fazę rozgrzewki i młoda powoli zaczynała się nudzić, popędziłam małą łapiąc ją na kontakt. Zaczęłyśmy od kłusa anglezowanego w niskim ustawieniu. Na samym początku pozwoliłam się klaczy wybiegać. Chwilę szarpała łbem, trochę wybijała, ale w końcu złapała dobry rytm. Szła ładnie, oparta na wędzidle, wkraczała zadami mocno pod kłodę. Zrobiłyśmy duże koło w lewo, potem zmiana kierunku i wolta. Młoda postawiła uszy i skupiła się na ćwiczeniu, choć wciąż była nieco spięta. Chciałam aby się rozluźniła, cały czas czuło się, że mimo wszystko co jakiś czas się usztywnia. Zrobiłyśmy więc duuuże koło, potem woltę i zmiana kierunku. Mała postawiła uszy, zaczęła troszkę odpuszczać. Ładnie się zaokrągliła, więc przeszłyśmy do następnego ćwiczenia. Wjechałam z małą wzdłuż ogrodzenia, potem wykonałyśmy ciasną pół woltę. Miałam zamiar wykonać teraz ustępowanie w lewo toteż ustawiłam małą lekko w prawo, cofnęłam prawą łydkę i zaczęłam „spychać” małą. Cały czas regulowałam tempo, ale młodej szło bardzo dobrze. Gdy wróciłyśmy na ścianę wyprostowałam ją i kłusem w przód. Ścinałyśmy narożniki, raz po raz wykręcając duże wolty i koła. Młoda trochę się rozpraszała rabanem robionym przez Carrot, ale po chwili znów skupiała się na ćwiczeniu. Zaczęłam nieco ścieśniać wolty wymagając większego skupienia od małej. Potem znów wyjazd na prosto, ciasna pół wolta i ustępowanie tym razem w prawo. Kara często parskała i lekko rzucała łbem, ale pozwalała się prowadzić na kontakcie, i to wcale nie zbyt mocnym. Grzbiet miała zaokrąglony i wręcz czuło się tą energię. Postanowiłam spróbować łopatki do wewnątrz. Z tego co czytałam w sprawozdaniu od ciotki, kara uczyła się tego na wyjeździe. Ścięłyśmy narożnik i wyjechały na prosto. Przeniosłam ciężar ciała na lewo, lewą łydkę miałam na popręgu. Prawą przesunęłam lekko za popręg aby pomagać klaczy w wygięciu się dookoła wewnętrznej nogi i zapobiec uciekaniu zadu na zewnątrz. Lewą wodzą poprosiłam klacz o zgięcie do środka. Mała jak dotąd radziła sobie świetnie i z wielkim zaciekawieniem wykonywała każdą moją kolejną prośbę. Prawą wodzę trzymałam stałą i podtrzymującą, zapobiegając nadmiernemu zgięciu szyi do środka. Obiema wodzami przesuwałam lekko w lewo, aby poprowadzić przody klaczy. Starałam się nie zmieniać dłońmi odległości od ciała. Mała z wielkim zaciekawienie wykonywała to ćwiczenie. Wyglądało na to, że wie jak ma odebrać moje sygnały, ale nie wykonywała tego ćwiczenia zbyt często. Jednak dość dobrze zapamiętała na czym ono polega i wykonała je niemal bezbłędnie. Przy kolejnej próbie zaczęła jednak unikać wykonania ćwiczenia. Jak widać ciekawość minęła. Na początek przesunęła do środka jedynie głowę i szyję, co pozwoliło jej na większe „dryfowanie” zadem. Wygięłam ją jednak w przeciwną stronę w potylicy, następnie przesunęłam obie ręce w bok na lewo, aby przesunąć jej łopatki bliżej do środka. W ten sposób udało mi się ja zablokować. Arha jednak zaczęła zbyt bardzo kombinować. Odpuściłam więc sobie na razie wjeżdżając na dużą woltę, potem zmiana kierunku, wolta i przejazd prosto. Ścięłyśmy narożnik i postanowiłam w końcu zagalopować. Tu również w niskim ustawieniu. Chciałam ją naprawdę dobrze rozgrzać, w końcu to jej pierwsze „wysokie” skoki od dawna. Nie chciałam aby coś sobie zrobiła. Przeszłam na chwilę do półsiadu pozwalając klaczy chwilę tak po prostu pogalopować. W końcu znów usiadłam w siodle, jakoś z nią tak czułam się bezpieczniej ^^. Wykonałyśmy dość ciasną woltę. Arha trochę szarpała łbem, ale jako tako pozwalała się prowadzić. Znowu była rozkojarzona, głupi szelest sprawiał, że zwalniała odwracając głowę. Postanowiłam więc skupić jej uwagę zmianami kierunku wraz z lotną. Mała niechętnie wykonywała ćwiczenia, musiałam ją koniecznie znowu skupić. Następnym razem rozstawię sobie drągi, to może chociaż takie przejazdy ją skupią. Po chwili jednak mała zrozumiała że ćwiczenia wymaga od niej choć minimalnego skupienia i zaangażowania. Od razu szło jej lepiej. No więc zmiana kierunku-lotna, potem wolta, pół wolta i na prostą. Chłopaki pomachali mi ze już skończyli, ale ja miałam jeszcze w planach trochę ją pomęczyć. Wykręciłyśmy spore koło i znów zmiana kierunku-lotna. Po chwili kolejna wolta, zmiana kierunku już bez zmiany. Mała była już dostatecznie wymęczona jak na rozgrzewkę, więc zwolniłam ją do stępa. Dałam jej wytchnienie na długiej wodzy stępując w koło maneżu. Po kilku takich kółkach pojechałam w kierunku naszego parkuru na świeżym powietrzu. Cały czas pozwoliłam małej na stęp na długiej wodzy, aby trochę odsapnęła.
Gdy dotarliśmy parkur w istocie był ustawiony, a chłopaki stali z boku aby w razie czego zbierać drągi po zrzutce. Nawet Carrota przyszła żeby popatrzeć. Teren był dość duży a przeszkód niewiele, toteż ustawili mi nawet drągi na kłus z boku i dwie kopertki z 40 – 50cm, stacjonatę 60, okser 50 i stacjonatę 60. Z tego co wiem w USA głównie skakała, choć miała głównie pracować w ujeżdżeniu. Cóż, trafiła na takiego trenera. Zebrałam wodze, klacz na kontakcie, uniesiona. Chwilę kłusa, drągi na kłus i pierwsza koperta 40cm. To dla niej pestka, skoczyła bez problemu, choć nieco za blisko odskok. Pokręciłam głową i dałam małej chwilę w anglezowanym, potem najazd na kopertę 50cm. Tym razem lepiej, z wieeeeeeelkim zapasem, co to dla niej takie o . Mała trochę szarpała łebkiem, nie chciała dać się prowadzić. Po chwili doszłam z nią do ładu i stacjonata 60cm. Ładny, wysoki, ekonomiczny skok. Przytrzymałam ją nieco w pysku. Oho, okser. Ona nie lubi okserów. Jednak spokojnie najechałyśmy, dobrze wymierzyłyśmy odskok. Mała trochę „płasko” skoczyła, ale to nic. No i ostatnia stacjonatka 60cm z serii przeszkód „na początek”. Ładny skok, aczkolwiek Arha dalej nie mogła się skupić. Niemniej jednak przeszłam już do właściwego przejazdu.
[link widoczny dla zalogowanych]
Głęboki wdech i kółeczko wokół parkuru. Zajechałymy na start i zaczęłyśmy powoli. Pierwsza koperta 40cm, przeskoczona z łatwością. Arha trochę machała łbem, ale nie wyrywała. Druga – stacjonata 70cm. Tu już bardziej zdecydowany najazd, Arha mocno się wybiła i oddała bardzo wysoki skok. Opadła nieco chwiejnie co mnie zaniepokoiło, ale kontynuowałyśmy przejazd. Dość ciasny zakręt i przed nami majaczyło doublebarre 80 i 100cm. I wchodzimy w magiczny metr. Najazd zdecydowany, jednak przed przeszkodą Arha wryła się w ziemię a ja ledwo utrzymałam się w siodle. A raczej nie utrzymałam się w siodle, tylko wisiałam na szyi karej. Zeskoczyłam i uspokoiłam młodą, która trochę się rzucała. Podprowadziłam ją do przeszkody, a potem wsiadłam, wycofałam i ponownie najechałam na doublebarre. Tym razem Arha skoczyła, choć z lekkimi oporami, co skutkowało zrzutką i potknięciem. Szybko ją wyhamowałam i spojrzałam na nogi, bo zrzuciła przodami. Nic jej nie było, więc gdy chłopaki podnieśli drąg najechałam jeszcze raz. Kara oddała piękny skok z dużym zapasem. Pochwaliłam ją i przyjrzałam się szeregowi. Miałam pewne obawy, jednak klacz mocno poszła na pierwszą przeszkodę. Skok musiał być dość „krótki” aby mogła skoczy następną przeszkodę. Ta pierwsza 90 poszła nawet ładnie. Wysoko, ale krótko. 95 też dobrze, choć mała trochę się wahała przed skokiem. Następnie miałyśmy przekroczyć magiczny metr. Przytrzymałam ją nieco w pysku a podczas skoku oddałam wodze. Mała skoczyła bardzo dobrze, choć słyszałam puknięcie. Jednak przed nami pojawiło się prawdziwe wyzwanie, a mianowicie tripplebarre z górną 110. Wypuściłam powietrze i poprowadziłam Arhę w kierunku przeszkody. Odskok w prawidłowym miejscu i dość wysoko, choć zahaczyła i słyszałam jak drąg się kolebota, ale nie spadł. Mała nieco szarpnęła łbem. Pochwaliłam ją za dobry skok, miałyśmy jeszcze kawałek do rowu z wodą z ambitnym 110. Cóż, czarno to widzę, ale mimo wszystko rozpędziłam małą, ale kara wyłamała w ostatniej chwili. Musiałam złapać się grzywy, aby nie spaść. Usiadłam na powrót w siodle, z którego mnie bezceremonialnie wysadziła i wycofałam karą kawałek. Następnie znów popędziłam i wręcz „wypchnęłam” do skoku. Mała skoczyła co prawda, słyszałam jak haczy, ale nie widziałam czy drąg spadł. Natomiast spadła trochę koślawo, musiałam szybko dojść z nią do ładu przed stacjonatą 110. Carrota pokazała mi uniesiony kciuk, czyli drąg przy rowie nie spadł. Jednak na stacjonacie zrzutka, no cóż. Nie miałam zamiaru jej wycofywać, w końcu to i tak górne wartości P, a mała dopiero zaczyna. Na koniec czekał na nas szereg – 90cm, 105cm i 110cm. Znowu wysokie, krótkie skoki. Mała opierała się trochę, przy pierwszej przeszkodzie myślałam że wyłamie, ale mimo wszystko skoczyła, a ja usłyszałam puknięcie. Druga stacjonata czysto, podobnie jak ostatnia. W końcu minęłyśmy metę, a ja skierowałam klacz na „wolną” część.
Tam zaczęłam rozkłusowywać ją, znów w niskim ustawieniu, żeby mogła rozluźnić mięśnie.
- No brawo! – krzyczała Carrot, a ja jej tylko pomachałam. No cóż. Musiałam zająć się Arhą. Chłopaki rozebrali sporą części parkuru więc miałyśmy trochę więcej miejsca. Skorzystałam z tego i wykręciłam duże koło. Potem zmieniłam kierunek i ponownie duże koło. Chciałam ją rozluźnić po treningu, dlatego nie ścieśniałam kół. Cały czas były one duże. Mała się trochę rozpraszała, ale nie przejmowałam się tym tylko kłusowałam raz po raz chwaląc ją za dobry trening i klepiąc po szyi. Po ok. 7 minutach kłusa wyjechałam na ścieżkę do lasu. Postanowiłam zrobić kółko wokół stajni stępem na luźnej wodzy aby mogła odpocząć. W lesie było dużo chłodnie, mała od razu po popuszczeniu wodzy wyciągnęła łeb i leniwie szła przed siebie. Należy jej się. Była cała spocona, w końcu się namęczyła. Nagle spłoszyła się, gdy zając wybiegł na ścieżkę. Przytrzymałam wodze i uspokajałam klacz głaskaniem po szyi i spokojnym tonem. Po chwili odpuściła i pojechałyśmy dalej. Kara była bardzo zainteresowana wszystkim co dzieje się wokół. Gdy dotarłyśmy na miejsce rozsiodłałam ją i zostawiając wszystko przed stajnią poszłam do myjki aby ją schłodzić. Ustawiłam na chłodną wodę i polewałam małą głaszcząc ją to po głowie, to po szyi i grzbiecie. Mała rozłożyła uszy, opuściła łeb i odprężyła. Podczas polewania jej wodą, oglądałam czy klacz nie ma żadnych otarć ani zadrapań, szczególnie w miejscu popręgu czy wędzidła. Wszystko było ok. Po dość długiej kąpieli, przejrzałam jeszcze kopyta klaczy, czy wszystko jest w porządku. Nie zauważyłam żadnych niepokojących objawów, więc poklepałam klacz po łopatce, ściągnęłam wodę i wytarłam Arhę do sucha ręcznikiem. Potem poczęstowałam marchewką i kilkoma cząstkami jabłka i odprowadziłam na padok. Potem już tylko odniosłam sprzęt do siodlarni i poszłam obłożyć lodem mój obolały tyłek.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Gniadoszka dnia Sob 17:42, 03 Wrz 2011, w całości zmieniany 2 razy
|
|