Deidre
Pensjonariusz
Dołączył: 28 Sie 2010
Posty: 17
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 22:01, 28 Sie 2010 Temat postu: Skoki LL-L by Carmabelle [SC] |
|
|
Life like this, la, la, la... Schodziłam ze schodów nucąc to od dłuższego czasu. Mam fazę na starsze piosenki, no bo kiedyś trzeba. Byłam odziana w błękitne bryczesy w kratkę i mój ukochany gruby polar, który dostałam w spadku po starszej siostrze. Do kompletu jeszcze termobuty i byłam gotowa na hardcore, jaki funduje nam tegoroczna zima. Weszłam do stajni wejściem od tyłu - moim garażem. Od razu pognałam przywitać się z każdym koniem. Zaczęłam od Weza, potem do Flamisia, sprawdzić mu kopyta, wyklepałam Holendra i dałam marchewkę kochasiowi od Słoika.
Poszłam do siodlarni i poznosiłam cały sprzęt (a zajęło mi to trochę czasu, zrobiłam ze trzy rundki). Wyprowadziłam Wezuwiusza z boksu i uwiązałam tuż obok niego. Dałam mu trochę siana do skubania, żeby stał spokojnie, jak go będę czyścić. A czyściłam długo, bo z padoków zrobiło się wielkie błotko, a wczoraj wieczorem musiałam go wypuścić, żeby dzisiaj na treningu przeżyć. Odbłociłam go z grubsza szczotką, niekiedy wspomagałam się ściereczką i gąbką. Potem zrobiłam mu kopytka, ale z nimi na szczęście jest wszystko OK. Rozczesałam mu grzywę, a z ogona pozbyłam się słomy. Założyłam mu ochraniacze, potem ogłowie, derkę treningową, czaprak i siodło. Pozapinałam wytok i napierśnik, zapięłam popręg i otarłam pot z czoła, bo przeraźliwie zgrzałam się w tej bluzie, a w stajni przecież było nawet ciepło. Stwierdziłam, że kasku nie potrzebuję, bo jeszcze jeździć jako tako potrafię, wsiadłam i pojechałam na halę łącznikiem. Na miejscu miałam wcześniej poustawiane przeszkody, wszystko do 100 cm. Stacjonata po przekątnej, szereg: koperta, stacjonata, triplebarre i szeroki okser pod ścianą. A na rozgrzewkę koperta 50 cm, stacjonata 70 cm i okser 85 cm.
Na miejscu dopięłam popręg i skróciłam o dziurkę strzemiona. Stanęłam sobie w półsiadzie, żeby je wyrównać i stwierdziłam, że idę na life. Bez bata, kasku, rękawiczek. Mądra Carma, baaardzo inteligentna. Ruszyłam stępem na luźnej wodzy. Zauważyłam, że pod okserem położyłam sobie rów, a Wezu tego nie lubi... Coś czarno widziałam ten trening, no, ale niech będzie. Po rozstępowaniu go na luźnej pozbierałam wodze na lekki kontakt. Kiedy poczuł półparadę zszedł z głową delikatnie w dół, ale jednocześnie odpuścił, a to jest dobre. Wjechałam na woltę i powyginałam go w lewo, potem to samo zrobiłam w prawo, a on był zadziwiająco grzeczny i ładnie się ustawiał. Te treningi w między czasie z moim kolegą dobrze mu zrobiły. Wezuwiusz chodził trzy razy w tygodniu ujeżdżeniowo, kiedy ja nie miałam warunków aby go trzymać, bo stajnia spłonęła. Ciekawe tylko, czy pamięta jeszcze jak się skacze. No, ale ponoć się tego nie zapomina. Konie też tak mają? W każdym bądź razie pokazałam mu te wszystkie przeszkody, aby jakoś tam się ubezpieczyć. Nigdy się nie bał, ale kto wie, może dziś jest ten dzień, że zastrajkuje po sporej przerwie i skakaniu krzyżaczków. Zatrzymania, ruszenia. Wszystko jak ulał, aż zaczęłam nie poznawać tego dzikusa. No to wzięłam go na lewą stronę i w narożniku lekka łydka do kłusa.
Ruszył lekko i delikatnie, jak to miał w zwyczaju, z dobrym humorem. Może nie będzie tak źle. Zrywu nie było, trochę energii wczoraj musiał z siebie wypompować. Pokłusowałam go najpierw po całej długości, skupiając się na rozluźnieniu. Potem to samo, z próbowaniem wolt. Jedna była bardzo ładna, bez zarzutu, mam obawy, że jeszcze mi się ujeżdżeniówka zrobi z konia! Po wstępnym rozkłusowaniu włączyłam trzy drążki, płaskie. Obyło się bez pukania, ładnie podnosił nogi, stara się facet. Po drążkach praca na wyciąganiu i skracaniu kroku w kłusie. Tutaj też miłe zaskoczenie, bo nigdy dotąd tak dobrze się nie skracał i to w tak szybkim tempie. Następnie przejście do stępa na odpoczynek, przed zagalopowaniem.
Po występowaniu, zabrałam się za ten galop. Wyjechałam na ścianę w lewą stronę, w jednym narożniku kłus, a w następnym próba galopu. Gdyby nie jedno bryknięcie, to mogłabym nawet powiedzieć, że bez zarzutów. No, ale halo, czego ja wymagam, przecież to ogier, musi pobrykać mimo wszystko. Więc dwa koła galopu w lewą stronę, z woltą na końcu i zmiana kierunku przez środek, poprzez przejście do kłusa, to samo na prawą stronę. Tylko, że na prawo trochę więcej i mocniej go pogalopowałam, żeby mieć tą pewność, że na skokach nie pocałuję się z ziemią czy coś. Dałam mu trochę oddechu przed skokami.
No i ten no, gwóźdź programu. Wdech, wydech, pozbierałam wodze i zakłusowałam. Stwierdziłam, że obędzie się bez zbędnych ceregieli, najazd zrobiłam od razu z galopu. Dziwne, bo na zakręcie strasznie uwiesił mi się na prawej wodzy, no, ale da się przeżyć. Trzeba. Przeszkoda dobrze pokonana, jak to pięćdziesiątka, jakby poszło źle, to powinnam być zmartwiona. Najechaliśmy jeszcze trzy razy, bez zarzutu, za każdym razem lądowanie na dobrą nogę, a co najważniejsze – zgraliśmy się i dogadaliśmy się jeśli chodzi o tempo. Pokłusowałam jedno okrążenie na lewo i znów zagalopowałam, po czym najechaliśmy na stacjonatę. Trochę wyprzedziłam go ciałem i wyleciał, ale się wyratowaliśmy. Poklepałam go, na znak, że wszystko pod kontrolą i najechaliśmy jeszcze raz. Tym razem ładnie, lądowanie na lewo i jeszcze dwa skoki na zmianę nogi. Pochwaliłam go i przeszliśmy do stępa aby chwilkę sobie odpoczął. Następnie, po odpoczynku zagalopowanie i najazd na oksera. Tutaj już musiałam zacząć bawić się w mierzenie, więc bardziej przytrzymałam go na wodzy, i jechałam od siadu. Na szczęście przypasowało za każdym razem, tylko raz mu się pomieszały nogi przy lądowaniu i spadł na złą, a powtarzaliśmy skok standardowo po cztery razy. Po okserze dwa razy pojechałam metrową stacjonarkę i znowu dałam mu trochę odpoczynku przed szeregiem. Pogłaskałam go trochę, bo w końcu zasłużył sobie chłopak, ładnie skacze.
Po odpoczynku, zagalopowanie na prawo i najazd na szereg. Kopertka, dobrze, ładnie wszedł, stacjonata też OK. Przy triplu wyczułam jego wahanie, ale w końcu skoczył to bez problemu. Po szeregu łydka i na szerokiego oksera. Jechałam mocniej w zakręcie, a przy najeździe zaczęłam już skracać. Wyszedł ładny skok, aczkolwiek dość płaski, bez zapasu. Jeszcze raz to samo i tradycyjnie cztery razy w sumie nam wyszło. Przy ostatnim zrzucił tripla, bo nabrał tempa, ale poprawiłam to okserem i stacjonatą po przekątnej.
Rozkłusowałam go i występowałam porządnie. Założyłam mu derkę na przejście i pojechaliśmy do stajni. Tam go rozsiodłałam, nasmarowałam i zawinęłam mu nogi, opatuliłam zimową derką i puściłam z Flamingiem na pastwisko. Sama poszłam po Holenderka.
by Carmabelle
Post został pochwalony 0 razy
|
|