Deidre
Pensjonariusz
Dołączył: 28 Sie 2010
Posty: 17
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 22:02, 28 Sie 2010 Temat postu: Skoki P by Carmabelle [SC] |
|
|
Dzisiaj przyszedł czas na porządny trening przed naszymi pierwszymi od dłuższego czasu zawodami. Umówiłam się z trenerem z zakładu treningowego z Niemiec, który akurat był w Polsce i zgodził się poprowadzić mi trening, a w zasadzie to skoki, w Star Horses. O 7:30 rano byłam już w stajni. Przywitałam się ze swoimi 3 chłopcami i pomogłam Nojcowi ich nakarmić. Kiedy Wezuwiusz jadł, ja przyniosłam cały sprzęt i przebrałam się. Potem wypuściłam Flaminga i Dancera na padoki i poszłam wyczyścić Zaza.
Na moje szczęście, stał w boksie wczorajszy dzień po lonżowaniu i nie zdążył się ubrudzić aż tak mocno. usunęłam z jego sierści kurz, kilka zaklejek, wyczyściłam mu kopyta, rozczesałam i zaplotłam ogon w warkocza, a na koniec poprawiłam jego irokeza. Włożyłam mu ochraniacze i kaloszki i oparta o boks czekałam na przyjazd John'a (trenera).
Kiedy John pojawił się w stajni, chwilę z nim porozmawiałam i osiodłałam konia. Pojechaliśmy razem na halę, rozmawiając (tak, proszę państwa, Johnny zna jeżyk polski!). Na miejscu dopięłam popręg i zaczęłam stępować na luźnej wodzy, a on zaczął układać bliżej nieokreślone kombinacje "drąg+stojak". Kiedy skończył trochę się przeraziłam, ale to nic.
W końcu zebrałam wodze i zaczęłam zbierać Wezuwiusza. Przychodziło mu to o wiele łatwiej niż jeszcze paręnaście miesięcy temu. Stępowałam dynamicznie, miał w sobie dużo energii, bo wczoraj miał tylko godzinną lonżę, a to mu raczej nie wystarcza... John kazał mi skrócić dziurkę strzemiona, tak więc zrobiłam. Potem męczył mnie na wolcie w stępie, ale musze przyznać, że rozluźnienie przychodziło Wezykowi 100 razy lepiej niż na prostej. Stępowałam dobre piętnaście minut, zanim mój trener stwierdził, że Wezuwiusz już się dostatecznie rozgrzał i kazał mi ruszyć kłusem, w lewą stronę, na wolcie.
Trochę mnie wyniosło w zakręcie, bo tradycyjnie mój ogierek trochę odpalił. Uspokoiłam go i kłusowaliśmy sobie po wolcie dosc długi czas, aż Johnny uznał, że jestem gotowana na wyjechanie na prostą. Kazał mi ćwiczyć na skrócenie i wyciągnięcie kroku w kłusie, tak też zrobiłam. Tyle, że o wiele łatwiej wychodziło mi dodanie niż skrócenie, ale to taki szczegół. Potem, a propos tego ćwiczenia, jeździłam cavaletti - 3 na skrócony kłus, i za 8 metrów na dodany i w drugą stronę również (co nie zawsze kończyło się happy endem. Na koniec kłusowania męczyłam się w wysiadywanym bez strzemion na cavaletti po łuku, cały czas w pełnym siedzie. Nie powiem, nie było lekko, ale ostatecznie John'owi się podobało. No... w miarę.
Johnny znowu zaciągnął nas na woltę i po jakieś 5 minutach stępowania w półsiadzie, kazał mi usiąść i zagalopować. Udało nam się ze stępa za pierwszym razem. Zostaliśmy na wolcie i nie straciłam nawet kontroli. John trochę pokrzyczał na to, że nie jestem w stanie ogarnąć galopu swojego konia i po kilkuminutowym wykładzie dostał to czego chciał. Sama nie wiedziałam, że tak potrafimy. Z tego galopu kazał mi najechać na cavaletti po łuku, 3 drągi na bardzo ciasną 1 fule w galopie. Za ierwszym razem po pierwszej cavaletce totalnie spanikowałam i dałam sobie wyrwac wodze. Potem było już lepiej, zmieniliśmy stronę i na prawo też nam wychodziło. Przeszliśmy na chwilę do stępa, aby odpocząć przed gwoździem programu - skokami.
Miało zacząć się niewinnie. Najazd z kłusa na stacjonatę 70 cm, szybka rozgrzewka, a co! Najechałam, nie dałam mu odpalić, a wyleciał tak do góry, że aż mnie wyniosło nad jego szyje. Znowu mały ochran od John'a, że nie potrafię utrzymać się w siodle, na normalnym skoku. Normalnym? Phi! Następne skoki już nie były 1234568437564 metrów na drągiem, więc i ja siedziałam o wiele lepiej. A stacjonata urosła do 90 cm i nadal pokonywaliśmy ją z kłusa, spadając raz na lewą, a raz na prawą stronę. Na koniec, skakaliśmy stacjonatę 110 cm z kłusa. Nie zauważyłam nawet kiedy tak urosła. Trener kazał nam odpocząć i po odpoczynku przeszliśmy do szeregu. Okser 100 cm, 2 fule, okser 110 cm, 4 fule, stacjonata 120 cm (!, a miało być do 110 cm...). Najechałam na szereg z galopu, trochę bardziej dynamicznego niż dotychczas trochę zrezygnowana. Na szczęście przypasowało do pierwszego oksera, a kiedy do reszty nie zmieniałam tempa, wszystkie skoki wyszły bez zawahania. Dostaliśmy pochwałę. Nie musieliśmy nawet jechać tego po raz drugi, bo przyszedł czas na mini parkur. Zaczynając od szeregu, przez stacjonatę 110 (która na początku była z kłusa), po mur 110 cm, dalej triplebarre 120 cm i kończąc na wachlarzu 105 cm.
Na szeregu tym razem Wezuwiusz zdjął się z daleka. Musiałam mocno dodać, aż za mocno i w stacjonate puknął (ale nie spadło). Stacjonata wolnostojąca poszła dobrze, do murka musiałam go dopchnąć i podszedł optymalnie blisko. Przed triplem miałam ochotę uciekać, ale ostre spojrzenie Johnny'ego mnie przed tym powstrzymało. Ostatnie 2 fule dodałam i... udało się nam to skoczyć. Do wachlarza dojechałam już bez strachu, skok był taki sam - nie jakiś super efektowny, ale łany i równy. Po parkurze przeszłam do kłusa i wyklepałam mojego ogierka.
Po występowaniu i rozsiodłaniu Weza, schłodziłam mu nogi, cały czas rozmawiając z trenerem, który dawał mi cenne wskazówki na nadchodzące zawody. Po wszystkim dałam mu paszę energetyczną, a po godzinie wypuściłam na pastwisko, żeby pobawił się z Dancerkiem.
Sama poszłam wylegiwać się na słońcu, które akurat schowało się za chmurami.
Post został pochwalony 0 razy
|
|