Karuchna
Pensjonariusz
Dołączył: 28 Sie 2010
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 22:12, 28 Sie 2010 Temat postu: Skokowy klasy L by Noj [SC] |
|
|
It's comin' your way, it comes! Słońce leniwo wschodziło ponad teren stadniny, a konie odpoczywały na pastwiskach. Spora część leżała na zielonej trawie, która wkrótce miała być niezwykle soczysta. Wezuwiusz po wytarzaniu się, usiadł i powoli wstawał. Potem otrzepał się i spojrzał w moim kierunku. Miałam zaspane oczy, ale z kantarem i uwiązem schowanym za plecami, szłam w kierunku gniadego. On za to stał na samym końcu pastwiska i kazał mi robić kilometry od rana. W końcu doszłam, objęłam szyję hanowera i założyłam mu halter. Był o dziwo grzeczny, zapięłam uwiąz i cmoknęłam. Wtem zaczął w naszą stronę galopować Jarno. Ten to by ciągle kogoś zaczepiał. Zaczęłam więc iść szybciej, a przy bramie musiałam się niebywale gimnastykować, by wielkopolak nie uciekł. Przywiązałam gniadego przed stajnią i poszłam do Valka jako towarzysza Jarno. Przecież nie może stać sam.
Andaluz pogalopował w stronę ogierka, a ja wróciłam do Weza, który podgryzał uwiąz i chyba starała się odwiązać. Zacisnęłam więc go mocniej i poszłam po sprzęt, jak to zwykle bywa - skrzynkę ze szczotkami, siodło, ogłowie i bacik. Zazu oczywiście natychmiast wetknął łeb w skrzynkę, więc ją odsunęłam i wyjęłam zgrzebło. Mały czasem próbował mnie skubnąć, a to mała cholera. Uwinęłam się z czyszczeniem w 15 minut, potem siodło, ogłowie i wsiadamy. Ych, ogr znowu się przy tym kręcił, popracujemy nad tym, jeszcze popracujemy.
Stępowaliśmy sobie na luźnej wodzy, tempem Zaza, który jak zwykle się spieszył. Po chwili wstrzymałam go trochę na wodzy i zaczęłam kręcić wolty, dużo wolt. Mały nie był rozluźniony, tak więc co chwile zmienialiśmy kierunek, tempo, tu jakieś serpentyny, zwroty czy inne dziwne rzeczy. Kręciliśmy się po parkurze dobre parę kółek, no to łydka i do kłusa. Oczywiście natychmiast narzucił mi swoje tempo, a ściągnięcie wodzy spotkało się z machaniem głową. No to wolta, dość ciasna. I druga, i kolejna. Do przodu, ćwiczenia kłus skrócony i dodany. I wolta, wolta, cały czas by wytracić tempo i rozluźnić konia. Gniady parł do przodu, więc kolejne koła. Pracowaliśmy nad kontaktem, a ten próbował wyrywać wodze i machać głową. Zostałam więc na wolcie, ale z delikatniejszym kontaktem, cały czas pracując. I wyginałam go, wyginałam. A potem zmiana kierunku, przy niej dodanie (to Wezykowi wychodzi świetnie) i znów zostanie na wolcie, i wolta, wolta, wyginanie. W końcu doprowadziłam ogiera do stanu, gdy mniej więcej kłusował rozluźniony, wolniej niż zwykle, ale z impulsem. W nagrodę przeszliśmy do stępa i próbujemy niskiego ustawienia. Machanie głową, wolta, bawimy się ręką. Odpuszczenie, brawo. Pochwaliłam konia i pozwoliłam mu luźno stępować.
Po odpoczynku zmiana kierunku, nabranie wodzy. Najpierw kłusem. Zazu wiedział co robić i już w narożniku wypalił galopem. Chwyciłam go mocniej, od razu wolta. Lepiej. Pół koła galopu, wstrzymanie, półwolta. Przytrzymanie, w narożniku przyłożenie łydek i natychmiast galop. Wolta, kolejne pół koła i do kłusa. Chwila stępa, obejrzenie przeszkód. Klasa L, tak jak na poprzednim treningu. Nabrałam wodze, dałam sygnał do kłusa i ruszamy.
Pierwszą przeszkodą, był krzyżak, gniady chciał galopować, jednak udało mi się go wstrzymać. Wywalił na jakieś 120 cm, a krzyżak miał zaledwie 70.. No dobra, więc kolejna przeszkoda - stacjonata. Ogier znowu się podjarał, chciał lecieć, ale wstrzymanie i hop. No, całkiem, całkiem. Tylko ruszyłam łydką, a ogr w galop. Kolejna przeszkoda - stacjonata. 80 cm, nic dla mojego dzielnego rumaka. Rozpędził się, wybicie i znów poleciał jakby skakał potęgę skoku. Ech no dobra, w takim razie dość szeroki okser, wysokość 90 cm, szerokość 100. Postawione uszy, wyrywanie wodzy, mocna ostatnia foula i ogromne wybicie. Mnie z siodła, jedna noga wypadła ze strzemienia, ale jakoś się utrzymałam, szybko chwytając równowagę. Złapałam strzemię, zwolniłam do kłusa. Okej, teraz już wiemy - mocno obciążać stopy. Zagalopowanie, stacjonata 90 cm. Okej, skręt i na okser. Świetnie, do kłusa. Zmiana kierunku, galop i linia - stacjonata okser. Hop, raz, dwa, hop. Ok. Przejście do stępa, chwila luźnej wodzy. Następnie zebranie, galop i na doubble-barre. No, nieźle. Kolej na stacjonatę - 100 cm. Ładne wybicie, już nie takie nerwowe. Do kłusa. Stacjonata 80 cm. Postarał się, zaraz za przeszkodą galop i linia stacjonata okser 90 cm. Zazu lekko się zmęczył, przeszliśmy więc do stępa. Planowałam przejazd parkuru. Wyglądał on tak : krzyżak 70 cm, stacjonata 80, doubble-barre 80, okser 90x100, stacjonata 100, linia stacjonata okser 90 cm i okser 100 cm. Okej, zaczynamy.
Krzyżaczek najechaliśmy z kłusa, pokonany bez problemów. Galop, stacjonata, nieźle. Doubble-barre, wyrwanie mi wodzy, popędzenie na przeszkodę czego skutkiem była zrzutka. Okser - mocne tempo, do przodu i skok. Stacjonata, zaczął lecieć, usilnie go wstrzymywałam. Nie zrzuciliśmy, puknięcie. Linia - znów mocne tempo, wstrzymywanie, bez zrzutki. Teraz okser, pozwoliłam mu na mocniejsze tempo, ale też trochę wstrzymywałam. Potężne odbicie i ogromny skok. Z tej radości gniady sobie bryknął, ja go powstrzymałam i przeszliśmy do kłusa. Chwilka rozkłusowania i do stępa. Zsiadłam z niego, podwinęłam strzemiona, poluźniłam popręg i zaczęłam go oprowadzać w ręku. Po parunastu minutach wyszliśmy, przed stajnię, rozebrałam Wezuwiusza i puściłam go na padok. Był mokry i zmęczony, to nie ta kondycja co kiedyś. Musi się nauczyć dobrze rozkładać energię. Trening jednak zaliczam do udanych.
Post został pochwalony 0 razy
|
|